Wstęp


Wejście w ścianę było punktem zwrotnym w moim życiu. Od tego momentu już nic w nim nie było takie jak przedtem. Najpierw ogromna depresja uczyniła ze mnie chodzące zombie, potem okres powolnego wracania do zdrowia uświadamiał mi coraz bardziej, co w życiu jest najważniejsze? Dwa lata i osiem miesięcy wyszarpnięte z życia, które jednak, jak się później okazało, nie były dla mnie czasem straconym. Nie tylko odzyskałam zdrowie ale wyszłam z tego największego w moim życiu kryzysu wzmocniona zgodnie z zasadą że to co nas nie zabije, to nas wzmocni. Dokładnie tak się stało w moim przypadku.

Największą rolę w moim zdrowieniu odegrała właśnie natura w szerokim tego słowa znaczeniu. W chwilach przebłysków spisywałam to co czułam w danym momencie w moim pamiętniku, później w podobnych chwilach odczytywałam moje myśli określające najgłębsze odczucia i płakałam, płakałam, płakałam. W końcu nie było już łez, był smutek, po nim przyszedł spokój a na koniec pierwszy po kilkudziesięciu miesiącach uśmiech. Najbliżsi byli moim wsparciem, najlepsza przyjaciółka powiernicą, mój pies towarzyszem na długich spacerach, Bóg opoką, a rozmowa z nim terapią najwyższej jakości.

To doświadczenie przymusiło mnie niejako do studiowania siebie samej, wsłuchiwania się w to co mówi mi mój własny organizm i stawiania jego potrzeb na pierwszym miejscu. Na nowo polubiłam siebie i mogłam rozpocząć walkę o powrót do zupełnego zdrowia. Podstawą do tego było zdobywanie szerokiej wiedzy z zakresu dbania o zdrowie i zapobiegania nie pożądanym dolegliwością rożnymi metodami najczęściej mającymi związek z naturą i ruchem fizycznym. Dzisiaj chcę się dzielić moimi doświadczeniami i wiedzą z każdym kto tego chce.




środa, 26 czerwca 2013

Wyjęte z pamiętnika 2004.11.30

To jest prawdziwe wyzwanie by używać swojego ciała, gdy to przepełnione jest bólem. To jest prawdziwe wyzwanie widzieć swoje ograniczenia, a mimo to nie poddawać się i podejmować próby ich eliminacji. Nagrodą za ten wysiłek jest świadomość, że daję radę, że nie poddaję się słabości i zduszam ją w sobie. Dzięki temu wzmacnia się moja psychika, a co za tym idzie wzrasta wola walki o siebie samą i wiara w to, że wszystko jest możliwe, a każdy problem do pokonania gdy naprawdę będę tego pragnąć. Przynajmniej wielu ludzi w to wierzy i ja należę do nich, chociaż przekonuję się każdego dnia, że to w cale nie jest takie proste, że nie zupełnie się to zgadza z rzeczywistością. Sama silna wola i pragnienie przezwyciężenia problemów zdrowotnych to dużo za mało. Człowiek nie może oszukać własnego organizmu. Psychika to jedno, a ciało to drugie. Gdy jedno bardzo chce, a drugie nie nadąża, to na nic się zda chcenie.

Zagłębiając się w tych moich myślach nagle spostrzegłam, że jeszcze nie tak dawno nie byłam w stanie tego robić, nie byłam w stanie do jakiejkolwiek refleksji, nie mówiąc już nic o wyciąganiu wniosków i podejmowaniu najprostszych decyzji. Zauważyłam też, że w momentach zaglądania w swoje wnętrze zapominam o bólu, jakby przestał istnieć. Hmm!? A więc nie mam racji, pomyślałam sobie, jednak silna psychika staje się siłą ciała i zmusza je do walki z własnymi słabościami. Aby więc zadziałało wszystko jak należy potrzebna jest współpraca tych dwóch. Aby mogło dojść do takiej współpracy potrzebny jest czas, cierpliwość, wytrwałość, wsparcie innych i przede wszystkim, jak w moim przypadku upór, wiara i wola walki.

Nagle wypełniła mnie radość, że mam możliwość rehabilitacji, że mogę spróbować swoich sił na różnych stanowiskach pracy, poczuć znowu jej smak, wartość, znaczenie i sens jaki nadaje ona mojemu życiu. Wyraźnie poczułam, że bardzo już za tym tęskniłam, co nie zmienia faktu, że dzisiaj poczułam zmęczenie jeszcze wcześniej niż wczoraj, a ból w ciele jakby narastał i stawał się coraz bardziej nieznośny. Byłam też zmuszona częściej brać krótkie przerwy, a nawet kłaść się na ławie by pozwolić odpocząć biodrom i kręgosłupowi. Częściej też powtarzałam ćwiczenia rozciągające, które pomagają mi w zmniejszeniu bólu w spiętym karku, ramionach i w górnych partiach kręgosłupa. I znowu nie obeszło się bez tabletki przeciwbólowej.

Po skończonej pracy nie miałam już na nic ani ochoty, ani sił. Nawet pominęłam gimnastykę. Całe moje ciało drżało jak osika. Poza tym czułam się jak stary słoń tuż przed śmiercią – ciężka i obolała. Znowu miałam mieszane uczucia i zaczęłam powątpiewać w to, że jeszcze kiedyś będę żyła normalnie. Znowu byłam blisko znienawidzenia własnego życia.

Czy ja w ogóle mam jakieś życie? - pytałam samą siebie – czy tą moją egzystencję można nazwać życiem?

Jestem już tym wszystkim i samą sobą tak bardzo zmęczona! Mam dosyć wszystkiego. Chce mi się wyć! Przecież ja nawet spać nie mogę! Siedzę tu teraz i piszę nie dlatego, że chcę, ale dlatego, że postawiono mi takie wymaganie. Mam opisywać każdy mój przeżyty dzień, to co robiłam, czułam i określać stopień bólu (chyba jestem królikiem doświadczalnym (?)). Ponoć to pisanie ma mi pomóc w odzyskaniu równowagi między psychiką, a zdrowiem fizycznym. Tak przynajmniej twierdzą ci wszyscy pracujący ze mną specjaliści i muszę przyznać, że coś w tym jest ponieważ właśnie w ten sposób sama sobie pomagałam na początku mojego wypalenia się. Pisałam w chwilach przebłysku. Potem w podobnych chwilach czytałam to co napisałam i płakałam, płakałam. Znowu czytałam i znowu płakałam i tak do momentu aż poczułam się na tyle dobrze i silna, że mogłam zacząć myśleć o właśnie rehabilitacji i powrocie do pracy, do normalnego życia.

Tak sobie myślę, że walka o siebie samego jednak ma sens i że każdy wysiłek w nią włożony musi się w końcu opłacić. Czy mam rację? Jeszcze teraz tego nie wiem. Przyszłość pokaże.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz