Wstęp


Wejście w ścianę było punktem zwrotnym w moim życiu. Od tego momentu już nic w nim nie było takie jak przedtem. Najpierw ogromna depresja uczyniła ze mnie chodzące zombie, potem okres powolnego wracania do zdrowia uświadamiał mi coraz bardziej, co w życiu jest najważniejsze? Dwa lata i osiem miesięcy wyszarpnięte z życia, które jednak, jak się później okazało, nie były dla mnie czasem straconym. Nie tylko odzyskałam zdrowie ale wyszłam z tego największego w moim życiu kryzysu wzmocniona zgodnie z zasadą że to co nas nie zabije, to nas wzmocni. Dokładnie tak się stało w moim przypadku.

Największą rolę w moim zdrowieniu odegrała właśnie natura w szerokim tego słowa znaczeniu. W chwilach przebłysków spisywałam to co czułam w danym momencie w moim pamiętniku, później w podobnych chwilach odczytywałam moje myśli określające najgłębsze odczucia i płakałam, płakałam, płakałam. W końcu nie było już łez, był smutek, po nim przyszedł spokój a na koniec pierwszy po kilkudziesięciu miesiącach uśmiech. Najbliżsi byli moim wsparciem, najlepsza przyjaciółka powiernicą, mój pies towarzyszem na długich spacerach, Bóg opoką, a rozmowa z nim terapią najwyższej jakości.

To doświadczenie przymusiło mnie niejako do studiowania siebie samej, wsłuchiwania się w to co mówi mi mój własny organizm i stawiania jego potrzeb na pierwszym miejscu. Na nowo polubiłam siebie i mogłam rozpocząć walkę o powrót do zupełnego zdrowia. Podstawą do tego było zdobywanie szerokiej wiedzy z zakresu dbania o zdrowie i zapobiegania nie pożądanym dolegliwością rożnymi metodami najczęściej mającymi związek z naturą i ruchem fizycznym. Dzisiaj chcę się dzielić moimi doświadczeniami i wiedzą z każdym kto tego chce.




Skad moje zainteresowanie tym tematem?


Koniec grudnia2003r Wyjete z pamietnika.


Dzien mija jeden po drugim a ja ciagle nie moge dojsc do siebie, nie moge znalezc woli do robienia czego kolwiek. Zycie jest szare i bezbarwne, a wlasciwie to nie mam zycia. W glowie mam pustke, stracilam marzenia i chec spotykania sie z ludzmi. Drazni mnie wszystko i wszyscy. Na dzwiek telefonu dostaje paniki, a dzwonek do drzwi paralizuje mnie. Nic juz nie jest wazne, wszystko stracilo sens, czy to cieplo, czy zimno, czy smiech, radosc, czy tez bol, gorycz, czy placz. Nic juz nie ma wartosci. Znalazlam sie w kosmicznej, czarnej dzirze, ktora jest we mnie samej i nie moge z niej wyjsc w zaden sposob. Wszystkie proby zawodza. Czuje sie zawiedziona i oszukana, a wlasciwie to wcale sie nie czuje. Po prostu nie ma mnie. Cale moje zycie to jeden wielki przymus i jeden wielki bluf. To jest tak jakbym ja spala, a ktos inny w tym czasie pozycza sobie moje cialo i probuje zyc moje zycie nie majac zielonego pojecia o tym czego ja tak naprawde chce, co mysle, jak czuje, w co wierze, jakie mam przekonania, co lubie a czego nie. Czekam na ten dzien kiedy sie wreszcie obudze z tego koszmaru, otrzasne i nareszcie zaczne zyc. Teraz wiem jak czuja sie rosliny, ktore cala zycie swoje wegetuja czesto rosnac w jednym i tym samym miejscu, nie majac zadnego wplywu na to co dzieje sie wokol nich. To czlowiek, pogoda lub inne nie zalezne od nich czynniki decyduja o ich losie

Mysle, ze krzykne, chce! I juz znajde sily i przerwe te wegetacje, ale to nie takie proste. Myslec i chciec mozna duzo, ale jesli nie znajdziesz w sobie silnej woli do dzialania, to wszystko zda sie na nic.

Tysiace pytan nasuwa mi sie na mysl, pytan ktorych nie moge okreslic. Sa one w moim wnetrzu, w umysle, lecz jak narazie nie moge ich sprecyzowac ani otoczyc konkretem. Sa jak pelzajace dzdzownice po deszczu przezroczyste, krotsze lub dluzsze ale nijakie, blade i nieokreslone. Brakuje im swiatla dlatego nie moga zajasniec.

Dzien za dniem mija a ja zatracilam poczucie czasu. Z niczym nie zdazam, chociaz to nie czasu mi brakuje. Po raz pierwszy nie moge sobie sama ze soba poradzic. Po raz pierwszy zostalam az tak powalona, przybita do ziemi, ze az ta niemoc boli.

Czasami wichura powala drzewa i to nie tylko te mlode. Doskonale sobie radzi nawet z tymi starymi, z dobrze rozwinietym systemem korzeni, zdawalo by sie mocno utwierdzonymi w miejscu swojego zycia. I chociaz drzewa te przez dziesiatki lat radzily sobie z wieloma przeciwnosciami i wichurami to jednak w koncu i tak okazaly sie za slabe. Pod naporem wielu niesprzyjajacych wiatrow polaczonych z ulewami, sniezycami, mrozami i palacym sloncem uginaja sie w koncu i upadaja.

Jezeli drzewo jest mlode to ma jeszcze szanse sie podniesc, odrodzic, szczegolnie gdy ktos wyciagnie swoje pomocne dlonie, np. ogrodnik. Czule zadba o zranione i powalone drzewko otaczajac je troskliwa opieka. Jezeli jednak jest juz stare, to coz lub kto jest w stanie podzwignac je i pomoc w odrodzeniu sie na nowo? To jest niemozliwe! A jednak, a jednak jezeli jest na tyle silne i uparte to mimo ze po czesci obumrze zaczyna wypuszczac nowe pedy i jakby na nowo odrodzone odnawia swoje zycie w cudowny sposob.

Ale jak to jest ze mna, z czlowiekiem powalonym i ograbionym z wszelkiej woli dzialania, sily i checi? Jak to jest ze mna? Czy jeste na tyle mloda i silna, ze mimo wszystko podzwigne sie? Czy jeste juz za stara aby sie podniesc i na nowo odrodzic? Oto sa pytania na ktore nie moge jak narazie znalezc odpowiedzi.

Nie moge tkwic w takim stanie dluzej bo przepadne. Boze ty jestes i widzisz mnie, moja meke, rozdarcie, niepewnosc i te czarna dziure kosmiczna, ktora tkwi we mnie! Prosze pomoz mi, pomoz wyjsc z tego niebytu i otrzasnac sie, na nowo zaistniec, prosze!