Wstęp


Wejście w ścianę było punktem zwrotnym w moim życiu. Od tego momentu już nic w nim nie było takie jak przedtem. Najpierw ogromna depresja uczyniła ze mnie chodzące zombie, potem okres powolnego wracania do zdrowia uświadamiał mi coraz bardziej, co w życiu jest najważniejsze? Dwa lata i osiem miesięcy wyszarpnięte z życia, które jednak, jak się później okazało, nie były dla mnie czasem straconym. Nie tylko odzyskałam zdrowie ale wyszłam z tego największego w moim życiu kryzysu wzmocniona zgodnie z zasadą że to co nas nie zabije, to nas wzmocni. Dokładnie tak się stało w moim przypadku.

Największą rolę w moim zdrowieniu odegrała właśnie natura w szerokim tego słowa znaczeniu. W chwilach przebłysków spisywałam to co czułam w danym momencie w moim pamiętniku, później w podobnych chwilach odczytywałam moje myśli określające najgłębsze odczucia i płakałam, płakałam, płakałam. W końcu nie było już łez, był smutek, po nim przyszedł spokój a na koniec pierwszy po kilkudziesięciu miesiącach uśmiech. Najbliżsi byli moim wsparciem, najlepsza przyjaciółka powiernicą, mój pies towarzyszem na długich spacerach, Bóg opoką, a rozmowa z nim terapią najwyższej jakości.

To doświadczenie przymusiło mnie niejako do studiowania siebie samej, wsłuchiwania się w to co mówi mi mój własny organizm i stawiania jego potrzeb na pierwszym miejscu. Na nowo polubiłam siebie i mogłam rozpocząć walkę o powrót do zupełnego zdrowia. Podstawą do tego było zdobywanie szerokiej wiedzy z zakresu dbania o zdrowie i zapobiegania nie pożądanym dolegliwością rożnymi metodami najczęściej mającymi związek z naturą i ruchem fizycznym. Dzisiaj chcę się dzielić moimi doświadczeniami i wiedzą z każdym kto tego chce.




wtorek, 5 lutego 2013

Pamiętaj o sobie

Dlaczego własne ja jest takie ważne i nie tylko w procesie zdrowienia?

Grzechem głównym jaki popełniłam w tej kwestii było to, że zapomniałam o sobie.
" Z pustego i Salomon nie naleje." - to jest oczywista oczywistość, której nikomu nie trzeba tłumaczyć. A jednak! Jednak nie jest to do końca takie oczywiste jeżeli chodzi o człowieka. Bo czy człowiek może być pusty? Czy jest to możliwe?

Tak! To jest możliwe. Człowiek nie tylko może stać się wewnątrz pusty, ale może też pójść o wiele głębiej, może nie tylko dosięgnąć dna lecz również przeniknąć przez nie i zacząć żyć na coraz większym minusie emocjonalnym doprowadzającym go do znienawidzenia samego siebie, a tym samym innych ludzi i wszystkiego co go otacza. Życie wtedy traci dla niego sens. Taki człowiek nie jest w stanie wykrzesać z siebie niczego dobrego, bo dobro przestało dla niego istnieć. Taki człowiek nie może już nic z siebie dać. To właśnie wtedy człowiek staje się chodzącym zombie.

Ale czy na pewno się nie mylę twierdząc, że człowiek może być pusty podobnie jak puste naczynie? Czy mam rację skoro zaraz potem piszę, że to puste miejsce zostało jednak wypełnione? Negatywnymi uczuciami, emocjami, ale jednak nie pozostało puste. Właśnie! I to jest coś, co wyróżnia nas ludzi spośród całego stworzenia, jak i rzeczy martwych, do których, jak w przypadku pustego naczynia, często lubimy się porównywać. I to jest - ten brak pustki w człowieku, wbrew pozorom jego siła, pozytywna, czy negatywna ale jednak siła, którą dysponuje każdy z nas. Aby więc odpowiedź na pytanie - czy człowiek może być pusty? była prawidłowa, musi ona brzmieć - nie! Człowiek to żywe naczynie, dlatego zawsze będzie wypełnione. Problem jednak leży w tym, czym będzie ono wypełnione? Życiodajną, pozytywną energią, czy wyniszczającą człowieka energią negatywną?

Aby móc dawać, trzeba koniecznie nauczyć się brać. To prawda, że:
"Więcej szczęścia jest w dawaniu, aniżeli w braniu." - jak nauczał Jezus, ale prawdą jest też, że aby dawać trzeba mieć, aby mieć trzeba nauczyć się brać z życia i od innych dla siebie to, co się każdemu z nas należy. Skoro dawanie czyni nas szczęśliwymi, to musimy przyjąć, że dla tych, którzy chcą nas czymś obdarować, ten gest też przynosi szczęście. Biorąc więc sprawiamy komuś radość, napełniamy jego naczynie szczęściem i właśnie o tym nie wolno nam zapominać, i właśnie tego moim zdaniem dotyczy powyżej zacytowana przeze mnie wypowiedź Jezusa, jak ja to teraz i nareszcie rozumiem.

Mnie zaprogramowano na dawanie, na bezinteresowne pomaganie. Zawsze mnie uczono, że wpierw trzeba myśleć o innych, że myśleć o sobie to egoizm, a kochać siebie to narcyzm, że dla człowieka porządnego myślenie o sobie nie przystoi, że to jest coś brzydkiego, że człowiek powinien raczej być skromny we własnej ocenie i stawiać siebie zawsze w cieniu innych, aby nie zostać posądzonym o wywyższanie się. A przecież w tym wszystkim nie chodzi o samouwielbienie, tu chodzi jedynie o pokochanie siebie samego, by móc czerpać z tej miłości własnej pozytywną siłę, zachowywać swoje naczynie zawsze pełnym i móc w nieskończoność czerpać z niego z korzyścią dla siebie i innych. Tylko wtedy, uważam, możliwe jest zachowanie balansu we wszystkim. Gdybym rozumiała to wcześniej, to myślę, że uniknęłabym wejścia w przysłowiową ścianę.

Gdy tylko dajemy z siebie, nic nie biorąc w zamian, to z czasem nie mamy już nic do dania. Gdy nasze konto zaczyna świecić pustką, sięgamy po rezerwę, która jest w każdym z nas, zadłużamy się u siebie samych na zbyt wysoki procent, w końcu plajtujemy i stajemy się nędzarzami - ludzkimi wrakami - stajemy się niezadowoleni i nieszczęśliwi.

Aby tego uniknąć moja rada jest taka - pokochaj siebie samego, abyś mógł kochać innych. Pomyśl o zaspokojeniu własnych potrzeb wpierw, abyś mógł mieć czym się dzielić z innymi. Pamiętaj, że:
"Z pustego i Salomon nie naleje."
Pamiętaj, że biorąc czynisz innych szczęśliwymi, bo nie tylko tobie dawanie sprawia radość. W ten sposób zachowujesz swoje naczynie pełnym i pomagasz w tym samym innym. Dobro nie jest i nigdy nie było głupotą. Odrobina egoizmu jest jak sól - pozwala zachować balans, zdrowie i radość z życia. A tego właśnie życzę nam wszystkim.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz