
Trzy tygodnie temu skonczyl mi sie urlop. Musialam sie na nowo przyzwyczaic do pracy i zwiazanych z nia codziennych rutyn. Nie bylo to latwe po wielotygodniowym leniuchowaniu. Trudno mi bylo na nowo znalezc balans miedzy praca a zyciem prywatnym. I nareszcie po dwoch tygodniach dopasowywania sie do staro-nowej sytuacji udalo mi sie w poniedzialek pojsc na bardzo dlugi, bo az 5-cio kilometrowy spacer do okola lasu. Na nowo poczulam te wolnosc jaka taki spacer we mnie wyzwala. Pelna piersia wdychalam czyste lesne powietrze, a szum rozkolysanych lekkim wiatrem drzew wyciszal moje wnetrze i wywolywal usmiech blogosci na mojej twarzy. Szlam przed siebie o niczym wlasciwie nie myslac. Delektowalam sie otaczajaca mnie wokol natura i cieszylam sie ze nareszcie wracam do mojego normalnego zycia z przyroda na ty. Slonce najpierw niesmialo, a pozniej coraz mocniej zaczelo piescic moje policzki i odsloniete ramiona, lekki wiaterek muskal mnie delikatnie, a zielen lasu lagodzila skutki stresu pourlopowego. Kocham to moje male ja w tym ogromnym lesie, kocham ten ogromny las wokol mojego malego ja. Mogla bym tak isc bez konca, gubiac po drodze poczucie czasu gdybym nie spotkala mojej znajomej z zaprzyjaznionym ze mna psem. Przystanelysmy na chwile. Rozmawiajac z nia bawilam sie jednoczesnie z jej pieskiem. Wtedy wrocily wspomnienia mojej suczki, ktora po krotkiej chorobie odeszla ode mnie na zawsze. Ta moja kochana pieska juz nigdy nie zniknie z mojego serca. Zawdzieczam jej zdrowie o ktore dbajac stracila swoje. Wracajac do domu czulam sie zadowolona i szczesliwa, naladowana pozytywna energia. Moglam z nowa sila wchodzic w stojacy jeszcze caly dzien przede mna. Sniadanie smakowalo jak nigdy przedtem, a w myslach juz planowalam caly nadchodzacy tydzien rezerwujac poranki na obowiazkowy spacer do okola mojego lasu.