Wstęp


Wejście w ścianę było punktem zwrotnym w moim życiu. Od tego momentu już nic w nim nie było takie jak przedtem. Najpierw ogromna depresja uczyniła ze mnie chodzące zombie, potem okres powolnego wracania do zdrowia uświadamiał mi coraz bardziej, co w życiu jest najważniejsze? Dwa lata i osiem miesięcy wyszarpnięte z życia, które jednak, jak się później okazało, nie były dla mnie czasem straconym. Nie tylko odzyskałam zdrowie ale wyszłam z tego największego w moim życiu kryzysu wzmocniona zgodnie z zasadą że to co nas nie zabije, to nas wzmocni. Dokładnie tak się stało w moim przypadku.

Największą rolę w moim zdrowieniu odegrała właśnie natura w szerokim tego słowa znaczeniu. W chwilach przebłysków spisywałam to co czułam w danym momencie w moim pamiętniku, później w podobnych chwilach odczytywałam moje myśli określające najgłębsze odczucia i płakałam, płakałam, płakałam. W końcu nie było już łez, był smutek, po nim przyszedł spokój a na koniec pierwszy po kilkudziesięciu miesiącach uśmiech. Najbliżsi byli moim wsparciem, najlepsza przyjaciółka powiernicą, mój pies towarzyszem na długich spacerach, Bóg opoką, a rozmowa z nim terapią najwyższej jakości.

To doświadczenie przymusiło mnie niejako do studiowania siebie samej, wsłuchiwania się w to co mówi mi mój własny organizm i stawiania jego potrzeb na pierwszym miejscu. Na nowo polubiłam siebie i mogłam rozpocząć walkę o powrót do zupełnego zdrowia. Podstawą do tego było zdobywanie szerokiej wiedzy z zakresu dbania o zdrowie i zapobiegania nie pożądanym dolegliwością rożnymi metodami najczęściej mającymi związek z naturą i ruchem fizycznym. Dzisiaj chcę się dzielić moimi doświadczeniami i wiedzą z każdym kto tego chce.




sobota, 16 listopada 2013

Rozkładając ręce pytam samą siebie – co dalej?

Znowu mnie dopadł! Znowu obezwładnia i przygniata do ziemi. Mój smutek. Dosięgnął mnie po raz nie wiem już który. Znęca się nade mną bezlitośnie, biczuje, szarpie mną i wstrząsa na przemian. Nic nie jest w stanie mnie dzisiaj pocieszyć. Nawet mój niewytłumaczalny optymizm nie znajduje drogi do mnie. Zamknęłam moje wnętrze przed nim, chcę spojrzeć prawdzie w oczy, chcę rozpleść jej warkocze i uwolnić z pętli każdą jej strunę.

Szukam wyjaśnień, których nie znajduję, bo ich nie ma. Utkwiły gdzieś po drodze mojej męki i wtopiły się w szarość dnia powszedniego. Nie mogę w nich odnaleźć siebie. Nie mam z nimi nic wspólnego, a one ze mną, bo mnie w nich nie ma i nigdy nie było. Nikt nie jest winny mojemu położeniu, jedynie ja sama i to jest prawda, okrutna i bezlitosna. Jej szyderczy śmiech powala mnie z nóg i kopie, i kopie, i kopie .. . To kara za to, że nie liczyłam się sama z sobą, że zapomniałam o własnym istnieniu. Dając z siebie zapomniałam brać, zapomniałam, że moje potrzeby są nie mniej ważne. Dzisiaj stoję sama przed sobą i rozkładając ręce pytam samą siebie – co dalej?

Wydawało mi się, że jestem taka silna, że wszystko zniosę i to nie tylko za siebie, ale i za tych, których kocham. Jakże się myliłam! Jak bardzo byłam zarozumiała i pewna siebie. Wyć mi się chce z rozpaczy nad moim własnym ja, nad moim ofiarowaniem siebie, swoich marzeń i ideałów, mojego życia tak do końca i bez reszty, nie żądając nic w zamian. Kim dzisiaj jestem? Czyżby tylko wyschniętym źródłem? Czy AŻ spełnioną matką i żoną mającą wiele powodów do dumy ... ? Gdzie w tym wszystkim jestem ja jako indywiduum?

Miłość nie może być głupia, a tym bardziej ślepa. Taka miłość nie jest dobra, bo zabiera wszystko kochającemu nią, ograbia go z własnego jego życia. Czyżbym żałowała czasu, który dla mnie minął bez powrotnie? Czyżbym żałowała moich niesamolubnych decyzji ... ? Nie może być! Prawda wtedy byłaby nazbyt okrutna i nie do zniesienia.

Czyż nie spełniamy się w innych? Czyż nie otwieramy drogi do sukcesu tym, których kochamy zapominając siebie dla nich? Czyż ich sukcesy nie są wtedy i naszymi sukcesami? Jeżeli tak, to skąd ten niedosyt we mnie, to uczucie niespełnienia i osobistej porażki?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz