Wstęp


Wejście w ścianę było punktem zwrotnym w moim życiu. Od tego momentu już nic w nim nie było takie jak przedtem. Najpierw ogromna depresja uczyniła ze mnie chodzące zombie, potem okres powolnego wracania do zdrowia uświadamiał mi coraz bardziej, co w życiu jest najważniejsze? Dwa lata i osiem miesięcy wyszarpnięte z życia, które jednak, jak się później okazało, nie były dla mnie czasem straconym. Nie tylko odzyskałam zdrowie ale wyszłam z tego największego w moim życiu kryzysu wzmocniona zgodnie z zasadą że to co nas nie zabije, to nas wzmocni. Dokładnie tak się stało w moim przypadku.

Największą rolę w moim zdrowieniu odegrała właśnie natura w szerokim tego słowa znaczeniu. W chwilach przebłysków spisywałam to co czułam w danym momencie w moim pamiętniku, później w podobnych chwilach odczytywałam moje myśli określające najgłębsze odczucia i płakałam, płakałam, płakałam. W końcu nie było już łez, był smutek, po nim przyszedł spokój a na koniec pierwszy po kilkudziesięciu miesiącach uśmiech. Najbliżsi byli moim wsparciem, najlepsza przyjaciółka powiernicą, mój pies towarzyszem na długich spacerach, Bóg opoką, a rozmowa z nim terapią najwyższej jakości.

To doświadczenie przymusiło mnie niejako do studiowania siebie samej, wsłuchiwania się w to co mówi mi mój własny organizm i stawiania jego potrzeb na pierwszym miejscu. Na nowo polubiłam siebie i mogłam rozpocząć walkę o powrót do zupełnego zdrowia. Podstawą do tego było zdobywanie szerokiej wiedzy z zakresu dbania o zdrowie i zapobiegania nie pożądanym dolegliwością rożnymi metodami najczęściej mającymi związek z naturą i ruchem fizycznym. Dzisiaj chcę się dzielić moimi doświadczeniami i wiedzą z każdym kto tego chce.




poniedziałek, 25 listopada 2013

Pozytywne myślenie i uśmiech wracają do mnie.

Wyjęte z pamiętnika
Czwartek 2004.12.09

Wczoraj byłam bardzo zmęczona, pełna bólu i przygnębiona, jednym słowem mówiąc – wykończona! Wiele nocy z rzędu źle przespanych, uciążliwe zajęcia w ośrodku rehabilitacyjnym, nowe znajomości i związane z tym przeżycia plus nieustanny ból w całym ciele to stanowczo za wiele, nawet jak dla mnie. Potrzebowałam porządnego odpoczynku, dlatego byłam zmuszona zażyć nie tylko przeciwbólową, ale i nasenną medycynę, czego staram się raczej unikać. Mus to jednak mus. Aby mój organizm chociaż trochę mógł się zregenerować potrzebowałam snu i to całą noc bez przerwy. Udało się! Spałam! Kiedy obudziłam się rano, czułam się lepiej, a moje pozytywne myślenie i uśmiech wróciły do mnie i już cały dzień zarówno w pracy, jak i w domu mnie nie opuszczały.

Z bólem muszę żyć i jedyne co mogę z tym fantem zrobić, to nauczyć się współżyć z tym intruzem w moim ciele najlepiej jak potrafię, nieustannie podejmując różne próby w zwalczaniu go, chętnie bez przeciwbólowych pastylek. Nie mogę dopuścić do tego, by ból zawładnął całym moim życiem i sparaliżował mnie kompletnie. Walczę więc i każde najdrobniejsze nawet zwycięstwo w pokonywaniu tej mojej słabości motywuje mnie do jeszcze większego wysiłku i szukania sposobów by sobie samej pomóc. Dzięki zaangażowaniu i pomocy moich nowych znajomych w pracy, każdego dnia znajduję nowe rozwiązania mojego problemu.

Już jestem pewna, że najlepszym sposobem na nokautowanie moich ograniczeń jest zastąpienie monotonii ruchów ich urozmaiceniem i przeplataniem krótkimi przerwami na odpoczynek, bądź ćwiczenia rozciągające. Przede mną ciągle jeszcze dużo pracy, ale wiem, że z moim wrodzonym uporem dam radę. Muszę pokonać moją słabość! Jestem to winna przede wszystkim sobie. I tego się trzymam!

Jednym z dzisiejszych zajęć był spacer po lesie razem z jeszcze dwiema osobami. Nie tylko szliśmy, ale też zbieraliśmy znalezione śmieci po drodze. Cel był jeden – obserwacja przez te dwie osoby moich ruchów i tego jak sobie radzę w zróżnicowanym terenie. Spacer zawsze dobrze mi robi. To jest dobra gimnastyka dla całego ciała i cudowny mentalny odpoczynek.

Różnorodność ruchów w moim przypadku jest jak oddychanie. Człowiek oddycha, nie myśląc o tym, że to robi. Ja wykonując jakąś pracę muszę się nauczyć zmienności ruchów nie myśląc o tym, że to robię. To musi stać się moim bezwiednym odruchem, zharmonizować się z moimi możliwościami, by nie ograniczało mnie w niczym, musi stać się dla mnie czymś swobodnym i niezauważalnym tak jak oddychanie. Jak to zrobię? Prawdę mówiąc - nie wiem! Jestem jednak pewna, że gdy się tego nauczę, to zacznę na powrót lepiej sobie radzić w życiu, a wtedy mój powrót do pracy zawodowej będzie możliwy. Przynajmniej mam taką nadzieję. Hmm ... ?
Muszę to sprawdzić! Na kim, jak nie na samej sobie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz