Wstęp


Wejście w ścianę było punktem zwrotnym w moim życiu. Od tego momentu już nic w nim nie było takie jak przedtem. Najpierw ogromna depresja uczyniła ze mnie chodzące zombie, potem okres powolnego wracania do zdrowia uświadamiał mi coraz bardziej, co w życiu jest najważniejsze? Dwa lata i osiem miesięcy wyszarpnięte z życia, które jednak, jak się później okazało, nie były dla mnie czasem straconym. Nie tylko odzyskałam zdrowie ale wyszłam z tego największego w moim życiu kryzysu wzmocniona zgodnie z zasadą że to co nas nie zabije, to nas wzmocni. Dokładnie tak się stało w moim przypadku.

Największą rolę w moim zdrowieniu odegrała właśnie natura w szerokim tego słowa znaczeniu. W chwilach przebłysków spisywałam to co czułam w danym momencie w moim pamiętniku, później w podobnych chwilach odczytywałam moje myśli określające najgłębsze odczucia i płakałam, płakałam, płakałam. W końcu nie było już łez, był smutek, po nim przyszedł spokój a na koniec pierwszy po kilkudziesięciu miesiącach uśmiech. Najbliżsi byli moim wsparciem, najlepsza przyjaciółka powiernicą, mój pies towarzyszem na długich spacerach, Bóg opoką, a rozmowa z nim terapią najwyższej jakości.

To doświadczenie przymusiło mnie niejako do studiowania siebie samej, wsłuchiwania się w to co mówi mi mój własny organizm i stawiania jego potrzeb na pierwszym miejscu. Na nowo polubiłam siebie i mogłam rozpocząć walkę o powrót do zupełnego zdrowia. Podstawą do tego było zdobywanie szerokiej wiedzy z zakresu dbania o zdrowie i zapobiegania nie pożądanym dolegliwością rożnymi metodami najczęściej mającymi związek z naturą i ruchem fizycznym. Dzisiaj chcę się dzielić moimi doświadczeniami i wiedzą z każdym kto tego chce.




poniedziałek, 11 marca 2013

Wyjęte z pamiętnika

Niedziela 2004.11.28

Jak zwykle, całe ciało mam obolałe. Dziwne - pomyślałam sobie rozpoczynając dzień po źle przespanej nocy - jak bardzo można się przyzwyczaić nawet do bólu, gdy ten uparcie nie chce nas opuścić. Szybko jednak zmieniłam zdanie. W momencie, gdy chciałam zbytnio rozkręcić się w kuchni przygotowując śniadanie dla rodziny, a ciało „powiedziało” mi – STOP! – zrozumiałam, że to mi się tylko wydaje, że z bólem jednak nie można się zaprzyjaźnić, ani tym bardziej go zignorować. Znowu poczułam rozczarowanie, jednak im większe ono było, tym bardziej narastał we mnie upór i chęć pokonania intruza.
 
Spokojnie dziewczyno! - powiedziałam sama do siebie – nikt cię nie goni, spokojnie! Ostrożnie, ale z uporem maniaka zaczęłam walczyć, jak co dnia, z moim własnym ciałem, z jego niechęcią współpracy z moim mózgiem. Ale to wcale nie jest takie łatwe, ani proste być flegmatycznym, kiedy jeszcze nie tak dawno mogłam góry przenosić, tak pełna byłam energii i siły. Wystarczy się zapomnieć, zrobić nieostrożny ruch, a ciało odpowie przeszywającym bólem. W takich momentach ma się tylko jedno pragnienie – wyjść z własnego ciała, nie mieć z nim nic wspólnego. Mam tak dużo do zrobienia, a mogę tak niewiele, niestety.

Boże, ile ja rzeczy mogłam kiedyś na raz robić! Co się ze mną stało? Gdzie teraz są moje siły, gdzie się podziała ta energiczna i sprytna ja? Dlaczego mnie opuściły? Zadawałam sobie te głupie pytania. Dlaczego głupie? Bo przecież doskonale znam odpowiedź na nie.

Zamyśliłam się na chwilę w trakcie pisania .........., zapatrzyłam się w swoje wnętrze, przypomniałam sobie tą, którą kiedyś byłam i po chwili wyszeptałam do samej siebie – dogonię cię i znowu chwycę cię za rękę i pójdziemy dalej razem, wspomnienie o tobie pomoże mi w tym.

Tym czasem pokonałam jeszcze jeden dzień. JESTEM SIŁACZKĄ!- powiedziałam głośno, ku mojemu własnemu zdziwieniu. Ta myśl wzmocniła mnie, nie boję się już kolejnej pewnie znowu nieprzespanej nocy. Ja dam radę i już!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz