Wstęp


Wejście w ścianę było punktem zwrotnym w moim życiu. Od tego momentu już nic w nim nie było takie jak przedtem. Najpierw ogromna depresja uczyniła ze mnie chodzące zombie, potem okres powolnego wracania do zdrowia uświadamiał mi coraz bardziej, co w życiu jest najważniejsze? Dwa lata i osiem miesięcy wyszarpnięte z życia, które jednak, jak się później okazało, nie były dla mnie czasem straconym. Nie tylko odzyskałam zdrowie ale wyszłam z tego największego w moim życiu kryzysu wzmocniona zgodnie z zasadą że to co nas nie zabije, to nas wzmocni. Dokładnie tak się stało w moim przypadku.

Największą rolę w moim zdrowieniu odegrała właśnie natura w szerokim tego słowa znaczeniu. W chwilach przebłysków spisywałam to co czułam w danym momencie w moim pamiętniku, później w podobnych chwilach odczytywałam moje myśli określające najgłębsze odczucia i płakałam, płakałam, płakałam. W końcu nie było już łez, był smutek, po nim przyszedł spokój a na koniec pierwszy po kilkudziesięciu miesiącach uśmiech. Najbliżsi byli moim wsparciem, najlepsza przyjaciółka powiernicą, mój pies towarzyszem na długich spacerach, Bóg opoką, a rozmowa z nim terapią najwyższej jakości.

To doświadczenie przymusiło mnie niejako do studiowania siebie samej, wsłuchiwania się w to co mówi mi mój własny organizm i stawiania jego potrzeb na pierwszym miejscu. Na nowo polubiłam siebie i mogłam rozpocząć walkę o powrót do zupełnego zdrowia. Podstawą do tego było zdobywanie szerokiej wiedzy z zakresu dbania o zdrowie i zapobiegania nie pożądanym dolegliwością rożnymi metodami najczęściej mającymi związek z naturą i ruchem fizycznym. Dzisiaj chcę się dzielić moimi doświadczeniami i wiedzą z każdym kto tego chce.




niedziela, 20 stycznia 2013

Poniedziałek 2004.11.22 Wyjęte z pamiętnika.

Poniedziałek 2004.11.22 Wyjęte z pamiętnika

Dzisiaj zasypało świat białym puchem. Była niesamowita śnieżyca, a ja musiałam się zgłosić na rehabilitację. Mimo sztormu śniegowego wypełniała mnie radość ponieważ nareszcie coś zaczęło się dziać w mojej sprawie. Mimo bólu w ciele byłam pozytywnie nastawiona, tak pozytywnie, że część drogi chciałam przejść spacerem, by przeżywać tę niepogodę, by poczuć smaganie mroźnego wietrzyska na moich policzkach i przeżyć jego szarpaninę z moim obolałym ciałem. Chyba chciałam sobie coś udowodnić! [Duży uśmiech] I udowodniłam! Nie dałam się pokonać śnieżycy, nie poddałam się wiatrowi mimo słabego ciała, wypełnionego bólem. Pomyślałam sobie - już teraz, gdy to piszę - dam radę!













Gdy dotarłam na miejsce, pierwszym moim wrażeniem było poczucie ciepła i zacisza domowego.

Od pierwszej chwili poczułam się dobrze i bezpiecznie wśród ludzi, których tam spotkałam. Po rozmowie z behawiorystą - znawcą natury ludzkiej - poszliśmy razem z nim obejrzeć różne "stacje" znajdujące się na terenie ośrodka rehabilitacyjnego przez które muszę przejść, w celu sprawdzenia moich umiejętności i sprawności fizycznej po przebytym wypaleniu się, a przede wszystkim wytrzymałości na stres i obciążenie fizyczne. Chcę wrócić do pracy i dlatego te wszystkie badania są konieczne. To, że nie dam rady pracować w pełnym wymiarze czasu, to jest pewne, ale pewne również musi być to, czy dam radę pracować? Jaki wymiar czasu jest dla mnie bezpieczny, by ponownie nie znaleźć się w punkcie wyjścia? Po obejrzeniu tych stacji miałam mieszane uczucia. Bardzo pragnęłam być znowu sprawną, jednocześnie bałam się, że mój organizm zawiedzie mnie.




Już w drodze do domu poczułam nasilenie się wszechobecnego w moim ciele bólu. I jeszcze ten lęk, że okażę się nieprzydatna, ten w związku z tą myślą stres! Po powrocie do domu opadłam z sił, wzięłam tabletkę przeciw bólową czego raczej staram się unikać i przytuliłam się skulona do poduszki na sofie w pokoju gościnnym, jednak nie mogłam zasnąć.

Znam to, wiem, że noc będzie podobna. Odkąd zachorowałam zawsze tak mam, gdy za bardzo się wysilę, gdy nadwyrężę swoje możliwości dopada mnie to okrucieństwo i wysysa ze mnie całą witalność. Już przyzwyczaiłam się do tego, a może tylko mi się to wydaje? Może nie chcę zaakceptować takiego mojego stanu, takiej bezsilności, która chce mnie ograbić z wiary w siebie samą, w to, że moja bezsilność jest do pokonania.

Dobrze, że chociaż pisanie jakoś mi idzie, dzięki temu wyrzucę tego osłabiającego mnie potwora ze mnie. Jutro przeczytam to sobie i wzmocnię tym siebie. Taka terapia pomogła mi w tych najtrudniejszych chwilach, to i teraz pomoże, muszę tylko w to wierzyć! Teraz kończę już to pisanie. Muszę się ruszać, to zwykle pomaga, ten długi spacer po moim mieszkaniu nocą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz