Wtorek 2004.11.23 Wyjęte z pamiętnika.
W drodze do ośrodka rehabilitacyjnego zrobiłam podobnie jak wczoraj - część drogi tam, przeszłam pieszo.
Pogoda mimo mrozu była piękna, słoneczna i zachęcała do takiego spaceru.
Postanowione - zrobione, ale dla mnie ten spacer okazał się być prawdziwym wyzwaniem. Szłam bardzo, bardzo powoli. Moje nogi wydawały mi się ciężkie, jakby były z ołowiu, a każdy krok był nie lada wysiłkiem tym bardziej, że biodra również dokuczały okrutnie swoją sztywnością i wywołanym przez to bólem. Na dodatek bolący kręgosłup sprawiał, że ramiona stały się ciężkie do niesienia. Czułam jak opuszcza mnie cała energia. Najchętniej bym usiadła, ale nie było gdzie więc musiałam iść. Pomyślałam sobie - nie poddam się, dam radę i tak też się stało.
Gdy już doszłam na miejsce powróciło do mnie uczucie zacisza domowego, od razu poczułam się, jak wczoraj, spokojna i bezpieczna między spotkanymi w ośrodku ludźmi. Znowu powróciła do mnie myśl, że opuszcza mnie uczucie paniki przed spotkaniem kogokolwiek, jak to miało miejsce jeszcze nie tak dawno temu, że na powrót zaczynam się dobrze czuć między ludźmi i że ich obecność wokół mnie zaczyna dobrze na mnie działać.
Już wiedziałam, że powoli, ale pewnie wracam do równowagi psychicznej, co w moim przypadku ma ogromne znaczenie, ponieważ będę mogła wreszcie sama zadbać o mój powrót do zdrowia, będę mogła nareszcie sama zawalczyć o siebie samą do czego byłam przyzwyczajona przecież, zanim weszłam w przysłowiową ścianę. ... < dłuższa chwila zamyślenia> ... .
Przypomniałam sobie jaką silną byłam kobietą, jak ze wszystkim radziłam sobie sama i nie oglądając się na nikogo dzielnie pokonywałam różne przeszkody i rozwiązywałam napotykane problemy w moim życiu. Zatęskniłam za tą moją dawną ja.
Ta tęsknota będzie moją siłą - pomyślałam - moim marzeniem. A marzenia są przecież po to, by je spełniać.
W między czasie, gdy rozmawiałam z moim bezpośrednim opiekunem - znawcą ludzkiej natury, doznałam mieszanych uczuć. Tak dawno temu opowiadałam o sobie komuś mi zupełnie nieznajomemu o moim życiu, o mnie samej, że poczułam się w tym momencie bardzo niewygodnie, jednocześnie miałam w sobie tę potrzebę, potrzebę mówienia i wyrzucenia z siebie wszystkiego, co przez lata narastało we mnie cierniem.
Ból kręgosłupa dawał się coraz bardziej we znaki. Była to odpowiedź mojego ciała na zbyt długie siedzenie w jednym miejscu. Głowa ciążyła coraz bardziej. Czułam się okrutnie zmęczona całą tą sytuacją i przytłoczona tak żywym wspomnieniem tej siłaczki, którą kiedyś byłam. Czasami jestem tak bardzo poirytowana, zła na samą siebie za to moje niechciane "kalectwo" chociaż niechętnie pokazuję to mojemu otoczeniu.
Powiedziałam o tym mojemu opiekunowi. On skomentował to krótko:
"I całkiem niepotrzebnie! Popracujemy nad tym."
W drodze do ośrodka rehabilitacyjnego zrobiłam podobnie jak wczoraj - część drogi tam, przeszłam pieszo.
Pogoda mimo mrozu była piękna, słoneczna i zachęcała do takiego spaceru.
Postanowione - zrobione, ale dla mnie ten spacer okazał się być prawdziwym wyzwaniem. Szłam bardzo, bardzo powoli. Moje nogi wydawały mi się ciężkie, jakby były z ołowiu, a każdy krok był nie lada wysiłkiem tym bardziej, że biodra również dokuczały okrutnie swoją sztywnością i wywołanym przez to bólem. Na dodatek bolący kręgosłup sprawiał, że ramiona stały się ciężkie do niesienia. Czułam jak opuszcza mnie cała energia. Najchętniej bym usiadła, ale nie było gdzie więc musiałam iść. Pomyślałam sobie - nie poddam się, dam radę i tak też się stało.
Gdy już doszłam na miejsce powróciło do mnie uczucie zacisza domowego, od razu poczułam się, jak wczoraj, spokojna i bezpieczna między spotkanymi w ośrodku ludźmi. Znowu powróciła do mnie myśl, że opuszcza mnie uczucie paniki przed spotkaniem kogokolwiek, jak to miało miejsce jeszcze nie tak dawno temu, że na powrót zaczynam się dobrze czuć między ludźmi i że ich obecność wokół mnie zaczyna dobrze na mnie działać.
Już wiedziałam, że powoli, ale pewnie wracam do równowagi psychicznej, co w moim przypadku ma ogromne znaczenie, ponieważ będę mogła wreszcie sama zadbać o mój powrót do zdrowia, będę mogła nareszcie sama zawalczyć o siebie samą do czego byłam przyzwyczajona przecież, zanim weszłam w przysłowiową ścianę. ... < dłuższa chwila zamyślenia> ... .
Przypomniałam sobie jaką silną byłam kobietą, jak ze wszystkim radziłam sobie sama i nie oglądając się na nikogo dzielnie pokonywałam różne przeszkody i rozwiązywałam napotykane problemy w moim życiu. Zatęskniłam za tą moją dawną ja.
Ta tęsknota będzie moją siłą - pomyślałam - moim marzeniem. A marzenia są przecież po to, by je spełniać.
W między czasie, gdy rozmawiałam z moim bezpośrednim opiekunem - znawcą ludzkiej natury, doznałam mieszanych uczuć. Tak dawno temu opowiadałam o sobie komuś mi zupełnie nieznajomemu o moim życiu, o mnie samej, że poczułam się w tym momencie bardzo niewygodnie, jednocześnie miałam w sobie tę potrzebę, potrzebę mówienia i wyrzucenia z siebie wszystkiego, co przez lata narastało we mnie cierniem.
Ból kręgosłupa dawał się coraz bardziej we znaki. Była to odpowiedź mojego ciała na zbyt długie siedzenie w jednym miejscu. Głowa ciążyła coraz bardziej. Czułam się okrutnie zmęczona całą tą sytuacją i przytłoczona tak żywym wspomnieniem tej siłaczki, którą kiedyś byłam. Czasami jestem tak bardzo poirytowana, zła na samą siebie za to moje niechciane "kalectwo" chociaż niechętnie pokazuję to mojemu otoczeniu.
Powiedziałam o tym mojemu opiekunowi. On skomentował to krótko:
"I całkiem niepotrzebnie! Popracujemy nad tym."
Mysle, ze nigdy nie przestalas byc silaczka. Jest w Tobie duch walki, ogromna sila, wiara i nadzieja poparta dzialaniem. Twoj optymizm zaraza. Dobrze sie stalo, ze zaczelas o tym pisac. Zycze wytrwania.
OdpowiedzUsuńM
Dziękuję Ci M za dobre słowo i wsparcie.
Usuń