Wstęp


Wejście w ścianę było punktem zwrotnym w moim życiu. Od tego momentu już nic w nim nie było takie jak przedtem. Najpierw ogromna depresja uczyniła ze mnie chodzące zombie, potem okres powolnego wracania do zdrowia uświadamiał mi coraz bardziej, co w życiu jest najważniejsze? Dwa lata i osiem miesięcy wyszarpnięte z życia, które jednak, jak się później okazało, nie były dla mnie czasem straconym. Nie tylko odzyskałam zdrowie ale wyszłam z tego największego w moim życiu kryzysu wzmocniona zgodnie z zasadą że to co nas nie zabije, to nas wzmocni. Dokładnie tak się stało w moim przypadku.

Największą rolę w moim zdrowieniu odegrała właśnie natura w szerokim tego słowa znaczeniu. W chwilach przebłysków spisywałam to co czułam w danym momencie w moim pamiętniku, później w podobnych chwilach odczytywałam moje myśli określające najgłębsze odczucia i płakałam, płakałam, płakałam. W końcu nie było już łez, był smutek, po nim przyszedł spokój a na koniec pierwszy po kilkudziesięciu miesiącach uśmiech. Najbliżsi byli moim wsparciem, najlepsza przyjaciółka powiernicą, mój pies towarzyszem na długich spacerach, Bóg opoką, a rozmowa z nim terapią najwyższej jakości.

To doświadczenie przymusiło mnie niejako do studiowania siebie samej, wsłuchiwania się w to co mówi mi mój własny organizm i stawiania jego potrzeb na pierwszym miejscu. Na nowo polubiłam siebie i mogłam rozpocząć walkę o powrót do zupełnego zdrowia. Podstawą do tego było zdobywanie szerokiej wiedzy z zakresu dbania o zdrowie i zapobiegania nie pożądanym dolegliwością rożnymi metodami najczęściej mającymi związek z naturą i ruchem fizycznym. Dzisiaj chcę się dzielić moimi doświadczeniami i wiedzą z każdym kto tego chce.




niedziela, 18 sierpnia 2013

Ja po prostu ją uwielbiam

Mieliśmy tylko pojechać na krótki rowerowy spacer po okolicy, a spędziliśmy na nim trzy godziny. Tak, przecież nie mogło być inaczej. :) Czar natury tak zachwyca, że jak już się człowiek z nią spotka, to rozstać się nie może.

Może ten mój stosunek do natury wydaje się komuś dziwny, taki zbyt emocjonalny, gorący jak kochające serce, przesadzony jak pierwsza miłość, ale tak właśnie czuję, tak odbieram naturę. Ja po prostu ją UWIELBIAM. Mogę przebywać w jej towarzystwie na okrągło i nie znudzi mi się. Mogę zachwycać się jej pięknem nieustannie, bo też i jest czym się zachwycać. Natura nigdy nie jest nudna, rozbudza poczucie estetyki i wyobraźni, wycisza swoimi barwami lub napawa grozą w miejscach ciemnych i ponurych. Może też przerażać, gdy jest w złym humorze, swoimi grzmotami i ognistym batem, którym z ogromną siłą potrafi smagać ziemię. Ponoć po takim jej wyładowaniu się grzyby w lesie lepiej rosną. Hmm!? Tak!?

To prawda, traktuję naturę bardzo osobowo, jak najlepszą przyjaciółkę. Zachwycam się nią wciąż i
od nowa bo naprawdę jest czym. W każdym miejscu jest inna a jednak taka sama, jest cząstką mnie, a ja jej. Podziwiam ją bezgranicznie!

Nie wiedzieć kiedy wyjechaliśmy z miasta. Nagle skręciliśmy w polną drogę, tuż za jakąś starą stodołą. Jechaliśmy jeszcze jakiś czas. Wokół było cudnie, tak jak lubię najbardziej - pola i łąki na przemian. Czuło się niczym nie zmąconą przestrzeń, pieszczące twarz promienie słońca i wolność. Chciało się dosłownie zatańczyć, najlepiej walca. W pewnym momencie zeszliśmy z rowerów i zaczęliśmy iść w kierunku lasu widocznego na horyzoncie. Wydawał się być daleko, ale nic to, szliśmy. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, żartowaliśmy i śmialiśmy się wtopieni w to niesamowite piękno.

Już na brzegu lasu znaleźliśmy pierwsze w tym roku grzyby. Pozbieraliśmy je, jutro, na śniadanie będzie świetna jajecznica na nich. Zapuściliśmy się w głąb lasu. Szliśmy leśnym szlakiem prowadząc obok rowery i ciesząc się swoim towarzystwem. Było niezmiennie pięknie. Po drodze napotkaliśmy takich jak my miłośników przyrody. Wymieniliśmy pozdrowienia. Dokładnie nie wiedzieliśmy dokąd szlak nas zaprowadzi, ale szliśmy nim dalej, zachwycając się wszystkim dookoła, a przede wszystkim ciszą i świeżym powietrzem. Skręciliśmy w lewo, potem w prawo i znowu w lewo. Wyszliśmy na jakąś małą, schowaną w zaciszu leśnym osadę, a może już wioskę, czy nawet oddaloną trochę od miasta jego dzielnicę? Wsiedliśmy na rowery i minęliśmy ją przejeżdżając przez jej środek. Znowu skręciliśmy na szlak leśny. Przypomniałam sobie, że kiedyś często pokonywałam go biorąc udział w zorganizowanych przez miasto nie tyle zawodach sportowych, co raczej rekreacyjnej aktywności fizycznej dla mieszkańców  - "Biegaj dookoła ziemi." Nie chwaląc się, wygrałam wtedy pierwszą nagrodę, otrzymałam dosyć pokaźną sumę pieniędzy. Miłe wspomnienie. Przeszłam wtedy, łącznie w ciągu dwuch tygodni, ponad dwieście kilometrów wyznaczonym szlakiem.

Na przemian to idąc, to jadąc rowerem posuwaliśmy się do przodu w kierunku miasta. Po drodze
napotykając zażywających czynnego relaksu w lesie biegaczy i piechurów w różnym wieku. Ostatni odcinek drogi do domu, to była już tylko jazda rowerem.

Cudnie spędziliśmy ten dzień! Trochę zmęczeni, ale bardzo zadowoleni. Po takim ruchu ziołowa kąpiel w rozmarynie, była jak dopełnienie, jak pyszny deser po dobrym posiłku. Polecam wszystkim! :)
 

2 komentarze:

  1. Czytajac ten wpis mialam wrazenie ze to ja jestem na tym spacerze. To jest niesamowite! Ty piszesz uczuciami. Twoje wpisy sa pelne zycia. Dawno juz nie czytalam czegos podobnego. Pozdrawiam

    M

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję M. Również pozdrawiam

    Karolina

    OdpowiedzUsuń