Białe, różowe, których nawet nazwy nie znam.
Żółty, spóźniony irys,
gdzie indziej wrzos uśmiecha się fioletem do małych chyba chryzantem.
Tutaj inne cudne dzieło natury spogląda zdziwione na coś puchatego, co udaje owcze runo.
Przekwitłe mlecze, ziewająca koniczyna.
Skąpane w bieli rusałki w niezbyt udanej roli bawełny.
A tu spaghetti oplatające swoją łodygę źle imitując cukrową watę na patyku.
Na koniec języki ognia odbierające człowiekowi mowę swym niepowtarzalnym pięknem.
Żółty, spóźniony irys,
gdzie indziej wrzos uśmiecha się fioletem do małych chyba chryzantem.
Tutaj inne cudne dzieło natury spogląda zdziwione na coś puchatego, co udaje owcze runo.
Przekwitłe mlecze, ziewająca koniczyna.
Skąpane w bieli rusałki w niezbyt udanej roli bawełny.
A tu spaghetti oplatające swoją łodygę źle imitując cukrową watę na patyku.
Na koniec języki ognia odbierające człowiekowi mowę swym niepowtarzalnym pięknem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz